Wstyd się przyznać że po 29 latach fascynacji niedzielny wieczór to dopiero 8 występ na żywo , choć 4 w najlepszym możliwym miejscu wydarzenia . Mimo to pozwolę dodać swoje 3 grosze nt tego koncertu . Nie będę pisał o 2,5 dobie oczekiwania bo to sprawa prywatnego szaleństwa , ani o organizacji bo ta była raczej ok natomiast trochę chyba wszystkich lekko zdenerwował poślizg czasowy startu show . Przez cały czas koncertu moją uwagę odwracał parę spraw , wcale nie tak nie istotnych .
Pierwszym co rzuciło się w oczy to wyraźna niedyspozycja Nilfa - ten wyglądał na skacowanego oraz nie lepszy wygląd Talenta . W efekcie popisy gitarowe pozostały w rękach Bossa któremu musiała pomagać Suzy a brak dobrego fundamentu basowego cały czas psuł mój odbiór . Zresztą jeżeli mówimy o stronie akustycznej wielki minus należy się ekipie za konsolami bo wyraźnie zaplatali się w kablach i poszczególni artyści nie brzmieli tak jak mogli by i powinni . A trzeba wyraźnie powiedzieć że Lipska Red Bull Arena jak na stadion jest łatwa do nagłośnienia .
Co do samej setlisty to chyba prawie wszyscy byli momentami zaskoczeni .
"Roulette" na sam początek niewątpliwie obudził wszystkich zmęczonych oczekiwanie i chwała za tą perełkę koncertową . "Lucky Town" to kolejne zaskoczenie bo jak wiadomo kompozycje z lat 90 tych to rzadcy goście po 1999 roku w repertuarze TESB ( ostatecznie nie wszyscy brali wtedy udział )
Kocham wyć "Badlands" choć pytanie : musi być zawsze ?
Pierwszy w setliście utwór z Kulki Demolki "Death to my hometown " został podany w sposób za jaki kochamy Szefa - żywiołowo i energetycznie i ciekawej niż w wersji studyjnej .
"Sherry Darling " to właściwie kolejny klasyk , bez których nie było by zabawy , z kolej "You Never Can Tell" to kwiatek do kożucha , niepotrzebna strata czasu i wyhamowanie tej pędzącej maszyny jaką jest Legendarny .
Przez kilkanaście lat czekałem że usłyszeć na żywo "Back in Your Arms" i i z łzami w oczach odebrałem ten prezent , choć powiem że w wykonaniu stadionowym brakło intymności i delikatności tej jednej z najpiękniejszych piosenek Bruca ( a pisanej podobno w czasach depresji i smutku autora )
Obiad niedzielny bez rolad ( na Śląsku ) to jakby nie zagrać Hungry Heart - wszyscy to kochamy a proste i łatwe słowa zawsze zachęcają do śpiewanie .
"Spirit " nigdy nie był moim faworytym i wręcz uważam że najciekawsze jest intro po którym należy przejść do kolejnej części programu .
Trasa Wrecking bez Wrecking to była by pomyłka ! Zagrali i zaśpiewali jak należy i nie wychodząc z rytmu kolejne mocne uderzenie czyli "We take" czyli przebój sam w sobie .
Jak zaskoczyć starych wyjadaczy ? Zagrać "Murder Inc." tek żeby buty pospadały w czasie słuchania . I tak było . Ciekawe czy na pojawienie się tej kompozycji miał wpływ wielki plakat skierowany do Steviego .
"Human Touch" to chyba najlepsza piosenka solowa Bossa w latach 90 tych , zresztą duży przebój w Niemczech i fantastycznie że zagrany w Lipsku jedynie brakło smaczków przez wspominane złe miksowanie .
"Open all night " to klasyczny r&r a ostatecznie Springsteen to artysta rockowy ( tych coraz mniej a wręcz wymierają ...)
Kolejna klasyka czyli "Cadillac Ranch " to rzecz z najlepszych czasów artysty i niewątpliwie ukłon w stronę publiczności w średnim wieku .
W większości koncertu drugi zestaw perkusyjny raczej mnie irytował ale w trakcie "Shackled and Drawn" dał prawdziwego czadu a obsługujący go Afroamerykanin wzbudził moją sympatie .
Od dekady zastanawiam się co ludzie widzą w "Sunny Day" ale teatrzyk jaki odwaliły fanki obok nas to cała historia....
"Lonsome day" przypomniał nam że była 11 lat temu dobra płyta która działała jak balsam na serca amerykanów , no i poza tym dobrze się to dośpiewuje .
Ulubione mojej żony "Land of hope and dreams " tu już stały element trasy 2012/13 i pewnie by go brakowały jakby co.
Na koniec kolejna perełka czyli " Light of day" . Pewnie wszystkim obecnym namieszała w "paszportach koncertowych "
Dosyć nagły koniec części głównej poprzedził oba "Borny". Pewnie to ukłon wobec niemieckiej części publiczności ale dla mnie deklaracja : Jestem wielkim klasycznym artystą rockowym który ma nie jeden gigantyczny przebój na koncie .
Żeby przypomnieć rytmy z pomnikowego BITUSA dalej leciał "Bobby Jean" a to jedna z moich najwcześniejszych młodzieńczych fascynacji .
Jako że kobiety lubią być "łechtane" był i standard obrzydliwy ( nie żebym tego nie lubiał ) czyli "Dancing in the dark" . Czasami zastanawiam się jakby wyglądał koncert bez tego elementu.... No a le cóż to marketing muzyczny
Z kolei czym częściej słucham na żywo "Tenth Avenue Freeze-out" to jestem bardziej przekonany o jego nieodzowności w części bisowej spektaklu . Dobrze tylko że tym razem nie było minuty ciszy ku czci Big Mena bo zaczęło się to robić lekko na pokaz .
Była godzina 22:30 kiedy zabrzmiał ostatni klasyczny r & r zapomnianego w Polsce Johna Fogerty " Rockin' All Over the World " i nagle nastał prawie cisza ! Dosyć beznamiętnie wykonane solowo "Thunder Road " pewnie tylko pogłębiło smutek tysięcy i było końcem koncertu .
Rekapitulując wracałem z Red Bull Arena w nastroju będącego mieszanką lekkiego rozczarowanie i niespełnienia . Pewnie apetyt rośnie wraz z jedzeniem , ale po komunikatach i opiniach z koncertu w Dortmundzie chyba moje pożegnanie z Wrecking Ball powinno być w innej części Niemiec.